Rekordowy sezon Karoliny

Karolina Lampel-Czapka, najbardziej utytułowana zawodniczka w naszych wyścigach, zdobyła w tym roku swój siódmy i ósmy tytuł Mistrza Polski. W rekordowym sezonie, 26-letniej ustroniance przypadło również wicemistrzostwo w generalce Grand Prix Polski oraz tytuł drugiego wicemistrza DSMP. Dodatkowo Karolina triumfowała w pierwszej edycji Wyścigowego Super Pucharu - klasyfikacji uwzględniającej dorobek punktowy ze sprintów i wyścigów długodystansowych. Po tak udanych żniwach rozmawiamy z zawodniczką zespołu Karolina Autosport.

- Tata Marian wygrał Cieszyńską Barbórkę, ścigał się single-seaterem. Pewnie otrzymałaś w genach talent do szybkiej jazdy?
- Z kariery mojego ojca pamiętam tylko zdjęcia. Byłam jeszcze malutka, kiedy tata jeździł Trabantem, formułą. Niestety, moje pierwsze prawdziwe wspomnienie wyścigowe dotyczy wypadku taty. Pamiętam moment, kiedy przyszedł mechanik i poinformował nas, że tata po wypadku leży w szpitalu. Dziwna rzecz, również z tym związana. 15 lat po wypadku, jechaliśmy tą trasą w drodze na zawody kartingowe do Zielonej Góry. Tata chciał zobaczyć, jak wygląda to miejsce, ale nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie to było. A ja, chociaż nie byłam wtedy na tym wyścigu górskim, pokazałam tacie ten zakręt. Od małego miałam obraz tego miejsca przed oczami.

Przygoda z wyścigami zaczęła się od taty, ale ja nie pamiętam tych czasów. Miałam trzy latka, kiedy tata zakończył karierę po wypadku. Później w naszej rodzinie była prawie 10-letnia przerwa w sportach motorowych. Tata długo leżał w szpitalu. Wystąpiły komplikacje i istniało zagrożenie, że już nigdy nie będzie mógł chodzić. Po tym wszystkim, tata wspólnie z mamą doszli do wniosku, że już nie będą mieli nic wspólnego z wyścigami! Nie było w naszym życiu sportu motorowego, ale była motoryzacja, ponieważ rodzice prowadzili firmę transportową. Tata zawsze kochał samochody, motoryzacja była jego pasją.

- W Twoim przypadku zaczęło się od kartingu.
- W 1996 roku jechaliśmy całą rodziną do Berlina. W tym czasie organizowane były w Gostyniu zawody kartingowe i postanowiliśmy je obejrzeć w ramach rozrywki, spędzenia niedzielnego popołudnia w trakcie podróży. Zobaczyłam po raz pierwszy wyścigi kartingowe i tak się tym zaraziłam, że już nie wyleczyłam się z tej choroby. Byłam 12-latką, która nigdy dotąd nie oglądała żadnych wyścigów, ani na nie nie jeździła. Tak bardzo mi się to spodobało, że w drodze powrotnej wierciłam tacie dziurę w brzuchu, żeby może kupić jakiegoś karta, spróbować pojeździć.

Mój pierwszy kart miał ramę Mach-1 i dwa silniki Hondy - po prawej i po lewej stronie. Trochę nim sobie pojeździłam. To był bardzo fajny, przyjemny kart. Pierwsze kroki stawiałam na torze Wyrazów pod Częstochową. Czasem jeździłam w moich rodzinnych stronach, na torach ustawionych z opon. Chciałam jak najczęściej trenować, bardzo zaraziłam się tym sportem. Karting stał mi się bardzo bliski.

- I trafiłaś na zawody, w których uczestniczył Robert Kubica.
- Zaczęłam startować w 1997 roku. Mój pierwszy wyścig w Poznaniu był ostatnim startem Roberta Kubicy na tym torze. Dla mnie były to bardzo ważne zawody, bardzo się stresowałam. Z dziewczyn była jeszcze tylko Ania Kowalska. Bałam się, że przyjadę ostatnia, że się ośmieszę, jednak okazało się, że nie było tak źle. Ten pierwszy wyścig skończyłam mniej więcej, w połowie stawki, co dało mi siłę do dalszych startów. No i tak się zaczęło... Wyjeżdżaliśmy na mistrzostwa Polski, później również na zawody do Czech, na Węgry. W zasadzie jeździliśmy po całej Europie. Ważnym momentem każdego sezonu był Winter Cup w Lonato - tam zawsze zjeżdżała się cała elita, było mnóstwo zawodników, bardzo mocna stawka. Był to również miły przerywnik pomiędzy sezonami, bo u nas leżał jeszcze śnieg.

- Dlaczego Alfa, a nie Formuła?
- Moja kartingowa kariera dobiegła końca wraz ze zrobieniem prawa jazdy. Miałam 17 lat. Myśleliśmy o formule, ale chciałam jeździć w Polsce, ale klasa formuł była bardzo słabo obsadzona. To był czas, kiedy na polskich torach królował Puchar Alfy Romeo. Dwa tygodnie po zdobyciu prawa jazdy wystartowałam pucharową Alfą 156. Była to dla mnie duża szkoła. Tam jeździli starzy wyjadacze, może nie pod względem wieku, ale umiejętności. Zebrała się grupa bardzo dobrych kierowców - z wyścigów, rajdów. Naprawdę bardzo dużo od nich się nauczyłam - pokory na torze, rywalizacji, techniki jazdy. Było mi ciężko. Pierwszy sezon, pierwsze wyścigi rzadko kończyłam całym autem - zawsze były albo otwarte drzwi, albo rozwalony samochód. Robiłam dobre czasówki, byłam wysoko, ale potem dawał o sobie znać mój brak wiedzy na temat jazdy w grupie. W kartingu było inaczej - tam każdy kontakt boczny powodował krzywą oś, problemy z felgą i automatycznie koniec wyścigu. A w samochodzie blacha gięła się cały czas.

- Jak reagowali panowie kierowcy na rywalkę na torze?
- Na początku czułam, że mężczyźni na torze dodatkowo bronią się przed kobietą. Robią wszystko, żeby nie przyjechać za mną. A poza tym w pucharach nie ma zmiłuj się... Puchary to agresywna walka. Pokazały to kolejne sezony - Alfa, Renault Clio Cup. W pucharach samochody są bardzo wyrównane, szanse również - i trzeba wyprzedzać, wygrywać sprytem, podstępem. Tak już jest.

- Potem pokazałaś się w Zielonym Piekle.
- Po Alfie była Honda, kupiona na VLN - długodystansowe mistrzostwa na Pętli Północnej Nürburgringu. Tym samochodem jeździło się sympatycznie, aczkolwiek jakoś nie wspominam bardzo mile Hondy - może dlatego, że budowaliśmy ją sami. Nie był to samochód przygotowany przez fabrykę stricte do sportu. Miał mankamenty, które nie pozwalały na regularne uzyskiwanie dobrych wyników. Jednym z głównych mankamentów były hamulce, które non stop się przegrzewały, no i nie dojeżdżaliśmy do mety. Słynna akcja mojego zmiennika Pawła Hildebrańskiego, który zatrzymał się na nawrocie w Kielcach, otworzył bramę i wjechał pani na podwórko!

- No i Clio, Twoja miłość!
- Po jednym sezonie w Hondzie, zbudowaliśmy moją największą miłość - Renault Clio. Nie wiem, dlaczego, ale już zdając na prawo jazdy ubzdurałam sobie, że to jest samochód mojego życia. Ludzie marzą o jakichś eksluzywnych limuzynach, albo bardzo sportowych samochodach, nie wiadomo jak drogich, a ja zawsze marzyłam o Renault Clio i byłam szczęśliwa, że mogę jeździć tym samochodem. Clio było w miarę proste, nie za bardzo naszpikowane elektroniką. Bardzo fajnie jeździło mi się tym samochodem. Był malutki, wąski, z małym rozstawem osi - czułam się w nim jak w karcie. Rewelacyjnie trzymał się drogi. Silnikowo, zawieszeniowo też rewelacja. Wszystko było w nim super, tylko że po przejechaniu trzech sezonów, ten samochód osiągnął już swoje apogeum i nie byliśmy w stanie nic więcej z niego wyciągnąć. Tymczasem pokazały się inne, bardziej konkurencyjne auta w klasie do 2 litrów. Chcieliśmy coś zmienić, otworzyć jakiś nowy etap w dziejach teamu Karolina Autosport.

- Jak znaleźliście Megę?
- Miałam jeszcze wtedy swojego Potworka, czyli Clio, ale szukaliśmy nowego samochodu. Zostaliśmy zaproszeni do fabryki Renault Sport w Dieppe. Oglądaliśmy, jak produkują Cliówki, Dacie, Meganki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Megane Trophy. Bardzo mi się spodobał, ale powiem szczerze, byłam nim troszkę przestraszona. Czułam przed nim respekt. Bałam się go i myślałam, że jest na tyle skomplikowany, tak naszpikowany elektroniką, ma tak specyficzne zawieszenie, siedzi się tak nisko, kabina jest tak malutka, że nie dam rady jeździć tym samochodem. Było to moje marzenie, ale marzenie nierealne. Później jeżdżąc nowym Clio w Clio Cup, niejednokrotnie mieliśmy zawody przy World Series by Renault, gdzie jeździł Eurocup Megane Trophy. Przyglądałam się rywalizacji pomiędzy zawodnikami. Oj, nie było łatwo! Bardzo się cięli - była to wyjątkowo ostra walka. Byli to zawodnicy już z bardzo dużym doświadczeniem, co tylko podtrzymało mój respekt przed tym samochodem.

W kolejnym sezonie, kiedy zdecydowaliśmy, że kupimy coś mocniejszego, zrezygnujemy z klasy do 2 litrów, oglądaliśmy różne propozycje. Meganka była jedną z nich. Mimo tego, że cały czas czułam respekt i bojaźń przed tym autem, myślałam, że sobie nie dam rady, zdecydowaliśmy się na Megane Trophy. Powiem szczerze, że nie żałuję. Z zewnątrz autko wygląda bardzo agresywnie, właśnie wzbudza respekt. Nie jest to samochód prosty do prowadzenia, bo ma kilka mankamentów. Na przykład, bardzo ciężko się tym autem rusza. Sprzęgło i biegi przy kierownicy powodują, że ruszanie jest problemem. Ciężko czasami wrzucić pierwszy bieg. Meganka ma swoje kaprysy.

- Jakoś sobie jednak poradziłaś.
- Po przejechaniu dwóch sezonów muszę powiedzieć, że bardzo szybko nauczyłam się tego samochodu. Jestem z niego bardzo zadowolona. Odpowiada mi sposób, w jaki trzeba prowadzić ten samochód. Jest to taki duży kart - bardzo nisko zawieszony, bardzo dobrze trzyma się toru. Jest to bardzo mocne auto. Jedyny mankament stanowi jeżdżenie po dużej wodzie. Wjechanie na dużą kałużę, nawet przy dobrych, miękkich deszczowych oponach powoduje, iż samochód zamienia się w poduszkowiec! Pod całym samochodem jest równa płyta z małym, 3-4-centymetrowym prześwitem. Przy dużej ulewie, nawet najlepszy kierowca raczej nie ma szans, żeby uprowadzić to auto, bo po prostu ono zaczyna pływać.

Mega jest jednak bardzo dobra. Bardzo przyjemna i wygodna jest sekwencyjna skrzynia biegów z łopatkami przy kierownicy. Na początku bałam się tego, że trzeba hamować lewą nogą, że chyba się nie przestawię. Ale w zasadzie na pierwszym treningu stało się to jakoś tak automatycznie. Weszło mi to w nawyk, nie było z tym problemu. Jest to samochód, który da się lubić. Myślę, że nie byłby problemem dla żadnego kierowcy wyścigowego.

- Który ze zdobytych tytułów cenisz najbardziej?
- Dla mnie ważny jest każdy tytuł Mistrza Polski. Ten sezon był rekordowy, chociaż nie do końca, bo chcieliśmy jeszcze jeździć w strefie, mieliśmy początkowo takie plany. Niestety, problemy techniczne z samochodem spowodowały tak znaczną utratę punktów, że nie opłacało się nam już jeździć na te zawody. Poza tym niektóre terminy się pokrywały. Jako team, zostaliśmy przy mistrzostwach Polski. Bardzo się cieszę, bo w tym roku - pełne żniwo! Plan został zrealizowany niemal w stu procentach. Cenię sobie każdy tytuł, każde pierwsze miejsce, każde podium, każde moje zwycięstwo. Sport motorowy, wyścigi to moja pasja. Lubię wygrywać. Chodzi nie tylko o moje umiejętności - to są tytuły dla całego teamu, dla każdego członka ekipy, który z nami przyjeżdża na zawody, który nam pomaga, który nas wspiera, ktory nam daje pomysły. Mam dużo szczęścia, że mogę się ścigać, ale jednocześnie sukcesy pokazują, że mam wspaniałych ludzi wokół siebie, którzy pomagają mi realizować moją pasję, pomagają mi wygrywać.

Oczywiście, zdarzają się łatwiejsze i trudniejsze wyścigi. W jednym wyścigu są problemy techniczne z samochodem - i później jak się wygrywa, wówczas smakuje to jeszcze bardziej, bo wiadomo, że nie dało się jechać na sto procent możliwości, a i tak się wygrało. A są wyścigi, w których samochód jest całkiem sprawny, ale z kolei konkurencja jest bardzo wygórowana i też ciężko jest wygrać, zdobyć pierwsze miejsce, tytuł - i też to bardzo smakuje. Są też spokojne wyścigi, kiedy wszystko jest w porządku i nie ma takiej konkurencji, ale i tak te tytuły naprawdę dużo dla mnie znaczą, bo zdaję sobie sprawę z tego, że mam dużo szczęścia - i że nie każdy może być na moim miejscu. Jestem z tego dumna i bardzo się z tego cieszę.

- Ulubione tory?
- Zawsze bardzo lubiłam Nürburgring - długą pętlę, Nordschleife. To bardzo ciekawy tor. Nie wiem, czy istnieje osoba, która jest w stanie jedno okrążenie tego toru przejechać perfekcyjnie. Znać tor, pojechać szybko to jedna rzecz, ale przejechać całe okrążenie, ponad 25 kilometrów perfekcyjnie - to druga. Tam jest ciężko, bo warunki zmieniają się z minuty na minutę. Poza tym trudno na okrążeniu nie trafić na kogoś wolniejszego, kogo trzeba wyprzedzić. Nie jest to może mój najbardziej ulubiony tor, ale przed nim czuję respekt i zawsze bardzo miło powracam do niego wspomnieniami. Puchar, w którym startowałam Hondą na Nürburgringu, był moim pierwszym zagranicznym pucharem. Przyjęto mnie bardzo miło i dobrze się tam czułam na tych zawodach, dlatego Nürburgring jest bliski mojemu sercu.

- Domowy tor to pewnie Brno?
- Brno też zawsze było moim ulubionym torem. Duży tam jeździliśmy, dużo trenowaliśmy. Mimo tego, że jestem z Automobilklubu Wielkopolskiego, to do Brna mam 200 kilometrów i dwie godziny jazdy, a do Poznania sześć godzin! Zawsze prościej było pojechać na trening do Brna. Od czasu, kiedy mam Megankę, Czesi niezbyt chętnie mnie oglądają na swoich torach, więc Brno spadło z piedestału. Jeżeli tam nie jeżdżę, to nie jest to mój ulubiony tor!

Każdy tor stanowi jakiś etap w moim życiu. Jak na niego wjeżdżam, to od razu kojarzy mi się z jakąś konkretną sytuacją. Bardzo pięknym torem jest na pewno Sachsenring - górzysty, o troszeczkę takiej specyfice, jak Kielce. Niekoniecznie miło wspominam Sachsenring, bo akurat nie ukończyłam tam wyścigu w Clio Cup, ale tor jest bardzo ładny, wymagający, techniczny, inny od wszystkich, dlatego mi się podoba.

- Marzenia? Gdybyś miała wolną rękę, otwarte możliwości?
- To wybudowałabym tor wyścigowo-kartingowy! Jestem realistką i zdaję sobie sprawę z tego, że moja kariera musi się kiedyś zakończyć. Moje marzenie związane z wyścigami, to po prostu ścigać się, bo to jest dla mnie ważne. Wiele marzeń spełniłam już w życiu, aczkolwiek pozostało jedno, związane z wyścigami - właśnie wybudować tor z prawdziwego zdarzenia gdzieś u nas, w Polsce. Chciałabym, żeby miał zmienną wysokość nawierzchni, długą pętlę, żeby był w nim tor kartingowy, jakaś nauka jazdy, może być połączenie z innymi dyscyplinami, na przykład pętla rallycrossowa. Takie całe centrum sportów motorowych. To jest moje marzenie. Chciałabym coś takiego mieć. Z tym, że zdaję sobie sprawę z tego, że aby coś takiego wybudować, to trzeba być strasznym bogaczem, a żeby to utrzymać, nawet nie chodzi o zarabianie, ale żeby utrzymać, żeby to funkcjonowało - to trzeba mieć jeszcze worek szczęścia.

- No a prywatne marzenia?
- Chciałabym mieć gromadkę dzieci. Mogą to być chłopcy i dziewczynki - i zrobimy team kartingowy! A tak poważnie, jeżeli będę miała dzieci, to nie zamierzam niczego im zabraniać, ani do niczego ich zmuszać, bo z doświadczenia wiem, że motoryzację się kocha, albo się jej nienawidzi. Wyścigi, sporty motorowe albo się czuje, albo nie. Jeżeli kto nie ma tego czegoś, to choćby nie wiem jak go pchać w tym kierunku, i tak nie jest w stanie się nauczyć, ani wytrenować pewnych zachowań, pewnego podejścia.

Rozmawiał Janusz Śmiłowski